Sunday, August 23, 2009

Ottenby Dzień 5 | Day 5 | Dag 5

28.06.2009 - No nie, znowu one wcześniej wstały! A to ja miałem sie krzywić, że ciągle śpią i poganiać:P Spałem w śpiworze na karimacie rozłożonej w specjalnym drewnianym "domku" z otwartym wejściem. Całość z drzewa świerkowego, dno ok. 40-50 cm nad ziemią a pod spodem widocznie masa jakiś jałowców walczyła żeby się przedostać;) Do morza mamy dosłownie kilkanaście metrów wokół NIKOGO ale słyszę jakieś krzyki... to dziewczyny częściowo jeszcze w pidżamach idą wybrzeżem z zamiarem wejścia do morza w miejscu bez wodorostów.
Dzień 5 - odcinek 1Kawałek od brzegu już zaczyna się skaliste dno z milionami płaskich kamieni leżących luźno na dnie ze skał osadowych tworzących jakby podłogę z płytek ...problem polega na tym, że wszystko jest potwornie ostre i trudno sie po tym chodzi bo stopy potęgują odczuwanie każdej krawędzi, krzywimy sie, wykręcamy i śmiejemy ale idziemy. Cel: dotrzeć do długiego pomostu ok. dwieście metrów przed nami.
Są! Pierwsze meduzy jednak, małe i śmieszne ale są już tego lata szybko. Z pomostu wracamy już pieszo bo latami trwała by droga 'na skróty' morzem, męczy głód po wczorajszym wątpliwym grillu. O ile samo ognisko było świetne o tyle niestety wiara dziewczyn w moje zapewnienia, że jest takie miejsce naprawdę i dotrzemy tam już wymarła kilka dni wcześniej:P Stąd słabe zapasy kiełbasek. Sam prawdę mówiąc wcale nie pomyślałem o tym wcześniej żeby jakieś kupić:P
Nie ma co ściemniać, znów bez pośpiechu jemy dyskutując nad mapą i się zwijamy - ruszamy grubo po 12. Leśnym szlakiem oddalamy się od morza, dalej przy gigantycznych halach rolniczych na skraju z polem. Przejeżdżamy przez Kastlösę z domkami głównie farmerów, nad lasem kolejny las ale śmigieł parków wiatrakowych na wybrzeżu.
Cel to jak zwykle sklep, wiem gdzie zawsze był więc tam się kierujemy ale w międzyczasie szybko chcę skoczyć na teren kościoła i budynków organizacji działającej przy nim bo bardzo ciekawie całość wygląda a i też chciałem zrobić zdjęcia dla rodziców, którzy całą okolicę pamiętają znacznie lepiej niż ja jako biegający po murkach ze skał mały dzieciak;) Sklep troszkę dalej rozczarowuje bo się okazuje, że chyba zmienił się własciciel - teraz prawie cały jest z pamiątkami, spożywcza część jest "przy okazji". Prowadzony przez "Indianina" (imigranta innuickiego) dawniej, teraz dowodzony przez niemożliwie przyjemną blondynkę w naszym wieku, która proponuje nam napełnienie butelek wodą, wypytuje skąd jesteśmy i gdzie jedziemy.
Dość sporo jeszcze z nią rozmawiałem ale siłą rzeczy trzeba było się zmywać. Zdradza, że sama jest z północnej części wyspy więc mieszka tu na stałe a to zjawisko rzadkie. Oprócz lodów, pocztówek i napojów kupuję jeszcze trzy lizaki dla dziewczyn bo przegrałem je wczoraj w nocy grając w Uno (które jest genialne mimo, że Ola wiecznie mi cisnęła że ciągle nie lapię:P).
Jemy lody, upał niemożliwy widzimy morze ponad linią drzew i kolejnych farm wiatraków poniżej. Ruszając praktycznie cały czas jedzie nam się niemożliwe lekko przeważnie prujemy w dół (raz po raz ostra wspinaczka krętą drogą pod górę, dla wyrównania ale co ważniejsze jedziemy z wiatrem. Bardzo wysoka średnia sprawia, że kilometry uciekają niemożliwie. Wzniesienia, które nam pozwalają na łagodne zjazdy czasem wymagały podejścia wręcz z rowerem.
Jestem przekonany, że to tego dnia zaczęły się upały po 40-42 stopnie Celsjusza (o tych liczbach dowiedzieliśmy się ostatniego dnia na wyspie od małżeństwa brytyjsko-szwedzkiego z USA poznanego w ciekawych okolicznościach ale o tym później) i moje okrutne poparzenia skóry w każdym odsłoniętym miejscu. Temperatura jednak jak zawsze na Ölandzie złudna - lekki przyjemy wiatr nie pozwala na odczuwanie ciepła nawet tak wielkiego.Ruch minimalny mijają nas jedynie kempery, motocykle i kabriolety w tym warte fortune Porsche 356 Roadster z lat 60, ręcznie składane Weissmany za niecały mln zł każdy, zabytkowe MG ....jednym słowem pospolite środki transportu latem w Szwecji:P Raj dla oczu i uszu:) (trudne określenie;)
W drodze do Ottenby mijamy dwie większe miejscowości. W Degerhamn, a właściwie tuż przed zatrzymujemy się przy farmie nad morzem gdzie jest wyraźny znak Gård Butik i przystrojone wejście do wielkiej hali pilnowane przez odlew wielkiego śpiącego labradora (i nie, serio nie wyglądało to kiczowato:P). W środku za małym pomieszczeniem z lodówkami i spożywczymi rzeczami dalej przejście do wieeeelkiej hali z m.in. kombajnem i dziwnymi maszynami! Część sklepu elegancko i ultra czysto udekorowana snopkami siana, drewnianymi mebelkami i elementami, wstążkami, kwiatami, gałązkami, wszystko punktowo doświetlane. Oczywiście właścicieli ani widać ani słychać. Pudełka z kasą leżą jak wszędzie;)
W drugiej miejscowości ponoć jedno z największych pól golfowych ...w ogóle! Tak Ramia gdzieś wyczytała dużo wcześniej. Całość między morzem a naszą drogą i wzniesieniem na którym już się pustynia rozciąga. Właśnie w Grönhögen zatrzymujemy się też w okolicach skrzyżowania z wielkim zabytkowym wiatrakiem w "sklepie" czyli kolejnym punkciku gdzie można samemu kupić tym razem chleb m.in. z lokalnej domowej piekarni, muffinki, bułki, ciasteczka przeróżne - wszystko w szklanej wielkiej wystawie (?) z otwieranymi szklanymi zamknięciami. Zaopatrujemy się w pieczywo, tu już zdecydowanie najdroższe niestety, pieniądze tradycyjnie zostają w pudełku. Co ciekawe wrócę tu jutro...
Kawałeczek już do Ottenby ale wcześniej mur Karla X Gustafsa z XVI w. - idealnie prosty odcinek z płaskich skał który oddzielał całą południową część wyspy gdzie mieszkał w wydzielonym terenie po za rodziną królewską zbuntowany jej członek ...jeśli dobrze kojarzę. Sporo się trafiało tu chorych psychicznie członków najwyższych rodzin i stąd też w wielu zamkach czy regionach ciekawe historie.
Kawałeczek za murem już zaczyna sie Ottenby jako miejscowość i wielki rezerwat. Kierujemy się na absolutny jego kraniec jedną z dwóch dróg które dalej i tak się łączą. Otwarta wieeelka przestrzeń z lekko pofałdowanym zielonym terenem, po naszej lewej ściśle chroniony las, po prawej zieleń i morze. Wszędzie tysiące głazów narzutowych. Kończy się las i już tylko zieleń trawy z szarymi głazami, wszystko balansuje na poziomie morza a przed nami monstrualna latarnia i droga prosto na samo południe. Wszędzie pusto, raz po raz któryś z kabrioletów wraca spacerowym tempem my wykorzystujemy sobie całą szerokość tocząc się z wiatrem w upale. Na ostatnim odcinku ni z tego ni z owego wśród innych kamieni już regularnie ułożonych zaskakuje wielki krzyż z napisami runicznymi - niewyobrażalnie dawno temu musiał powstać, sprawia wrażenie wyrwanego z baśni ...bądź z co drugiego logo zespołu skandynawskiego grającego ciężki metal jakich są tysiące.
Na miejscu o dziwo sporo ludzi, duży parking zajęty w większości. Mini osada z domkami tuż przy latarni na dziedzińcu to dziś restauracja, wspaniałe muzeum, sklepiki z pamiątkami i publiczne łazienki dla turystów. Po zwiedzeniu okolic latarni i doświadczeniu uczucia bycia na otwartym morzu gdzie się nie spojrzy z wyjątkiem całej wąskiej wyspy za plecami wracamy w okolice parkingu gdzie były na ławki na trawnikach. Tradycyjnie już zrobiliśmy sobie obiad nie licząc czasu. Nóżka w moim rowerze przez to że tylko jedna i standardowa już jakiś czas temu zaczęła się wykrzywiać - stąd patent z podpierającą butelką;)
Gdy wyruszyliśmy w drogę powrotną powoli zaczynało się już odczuwać wieczór. Ustaliliśmy, że zobaczymy najbliższy kemping tzn. czy ma basen bądź jest nad morzem bezpośrednio i ewentualnie z niego skorzystamy - jeśli nie to jedziemy dalej jeszcze.
Wyjeżdżając z rezerwatu zrobiliśmy mały wałek, żeby nie wracać tą samą drogą otworzyliśmy sobie bramę z meeeeeega wielkimi napisami we wszystkich prawie językach (ale polskiego nie było!:P) że zakaz przejazdu ze względu na okres zakwitania różnych dziwot. Co ciekawe wyjazd już nie był zamknięty więc czuliśmy się jakbyśmy wyjeżdżali legalnie:P
Kemping rozczarowuje więc po dyskusjach nad mapą jedziemy na najbliższą plażę z zamiarem pływania, kolejny kemping jak na dziś jest już w sumie za daleko.
Plaża jest oznaczoną oficjalnie, zjazd w małej miejscowości i dojazd prostą drogą nad samo morze. Luksusy!! Mamy "toj-toja"!:P Plaża jest ewenementem bo piaszczysta, pierwsze co robię to zakładam kąpielówki i wchodzę do morza niestety nie za ciepłego lekko mówiąc bo to już od strony wschodniej (otwarte morze) skąd w dodatku wieje wiatr i mieszają się wody niestety nie ogrzewane w płyciznach z drugiej strony.
Dziewczyny leżąc na piasku śmieją sie z mojej pseudo-opalenizny:P Skrajnie białe ciało z okrutnie czerwonymi rękoma, nogami, twarzą....:P Wchodząc do wody okazuje sie, że ściema jakaś - kamienie z piasku wystają w takich ilościach i są tak śliskie, że wręcz sie przewracam raz czy dwa co dziewczyny przyjmują z zadowoleniem;) Troszkę popływałem, wróciłem i na plaży zjedliśmy batoniki z pokruszonymi ciasteczkami. Znów morze i już się przebieram - razem rozstawiamy namioty. Tak jak wokół pustki, jedynie kilkaset metrów na południe domek na plaży z łodzią i samochodem terenowym, a po za tym wokół nikogo nie ma z wyjątkiem ...przyjemnych krów;) W wielkim ścisku tuż przy ogrodzeniu obserwowały co takiego robimy, strasznie się bały jednak i ciężko było je pogłaskać. Troszkę wątpliwości się pojawiają od początku bo dobrze wiemy, że akurat tak blisko morza i na plaży oficjalnej rozbijać się nie wolno - był nawet znak jak i na każdej plaży ...no ale nikogo nie ma więc kit:) Wczoraj zresztą to samo zrobiliśmy.
Resztę wieczoru tradycyjnie już spędzamy na grze w Uno w namiocie - ha! przez moment nawet prowadziłem!:P

6 comments:

  1. chłopaku, wakacje się kończą a Ty na 5 dniu? :-p
    ....ale cudnie się to czyta ;)

    ReplyDelete
  2. Uno i bierki i życie się zaczyna jak mówią emeryci. [Uno - wersja dla emerytów całkiem sprawnych ruchowo.]

    ReplyDelete
  3. LOL Jestem poskładany tym podsumowaniem Uno:P ...ale fakt w sumie;)

    ReplyDelete
  4. czy ja powinnam pamietac ten sklep z indianinem? bo nie kojarze. ola- siostra.

    ReplyDelete
  5. Tak, bo to przecież w kawałek od kościoła:P Jeśli nie jechaliśmy do centrum handlowego w Farjestaden to wlasnie do tego sklepiku;)

    ReplyDelete
  6. szkoda ze niewiedzialem ze byliscie w okolicach ottenby to zaprosilbym na kawe i bajere pozdrowienia i powodzenia

    ReplyDelete