Sunday, December 13, 2009

Eketorp Dzień 6

29.06.2009 - Jeden z dni, w którym przejechaliśmy najwięcej kilometrów (88,45) i zaczęliśmy rysować wielką 8 na mapie ulepszając plan okrążenia.



Mocny chłodny wiatr od otwartego morza szarpie namiotem niemiłosiernie ale budzi mnie potworny ból poparzonej skóry. Słońce jak co dzień gdy wstajemy jest już dość wysoko, ósma z groszami, wychodzę i widzę, że dziewczyny nadal śpią. Mieliśmy się możliwie szybko zmywać bo wykorzystaliśmy publiczną plażę troszkę na odludziu ale mimo wszystko oficjalnie nie wolno rozbijać namiotów.

Jesteśmy na wschodnim wybrzeżu, piękne uczucie gdy słońce wznosi się własnie z nad morza i zaczyna ciepło grzać gdy pachnący wiatr mocno wieje. Chodzę w wodzie wybrzeżem, na pływanie przy tak chłodnym powietrzu i lodowatym morzu rano sobie nie pozwalam, czekam aż dziewczyny się obudzą.

Zaczynają się pojawiać nagle masowo joggerzy, nordic walkerzy, rodzice z dziećmi - wszyscy na kilka chwil. Volvo z emerytami mimo, że wtacza się powolutku jednak wybudziło dziewczyny, trochę czasu na ogarnięcie, złożenie namiotów i szukanie soczewek w trawie.... ruszamy! Do Eketorp z zamiarem zjedzenia śniadania dopiero tam - większość rzeczy dopiero trzeba było kupić. Samo Eketorp jest kamiennym grodem z V wieku, niesamowicie zachowanym do dziś.
Problem pojawia się gdy po drodze nie ma ani pół sklepu. Decyduje sie na heroiczny czyn (LOL) i jadę w głąb wyspy bo niby kawałek stąd ma być jakiś malutki sklepik.

Tak miało być szybciej - miało bo jak się okazało najbliższy sklep (dużo powiedziane) był ...dokładnie po drugiej stronie wyspy w Grönhögen gdzie byliśmy wczoraj. Ta sama wielka ściana z szufladkami z pleksi, biorę dwa chleby bo nie wiem jakie chcą, pieniądze wrzucam do pudełeczka i ciach, wracam.


Niech szlag trafi ten poranny wiatr ze wschodu! :P Jak ja się okrutnie namęczyłem! Większość trasy leżąc na kierownicy mogłem wolniej jadąc zdać sobie sprawę, że to przecież jest południowa część Stora Alvaret, same strasznie powysychane trawy w kępkach, krzewy raz po raz, najciekawsze były jednak czerwone porosty na skalistym podłożu - zero gleby w większości miejsc. Wydaje mi się, że wszystkie kwiatki jakie widziałem to właśnie legendarne storczyki. Elektrownia wiatrowa z południowej strony drogi miała tu jak największy sens.

"Gdzie byłeś tyle czasu?" "Prosiłyście o chleb, tak?;)" Najbardziej mnie zaskoczyło to, że cały ten czas czekały ze śniadaniem! A wiem jak głodne były! Tradycyjnie już zrobiło się prawie południe zanim się ostatecznie zebraliśmy, czekała nas dość prosta droga cały czas wschodnim wybrzeżem na północ. Postawiliśmy wyjątkowo ambitny cel czyli dotarcie jeszcze dziś do Borgholmu - największego miasta na wyspie (3093 osoby;), bardzo ważne historycznie i przypominają o tym zerkające z góry ruiny zamku, o tym jak dziś jest przyjemne świadczy choćby fakt, że letnia rezydencja rodziny królewskiej jest właśnie tutaj.

Większość drogi wzdłuż wybrzeża wyglądała dość podobnie - widać było po lewej zaczątki Stora Alvaret, po prawej za to cały czas łąki z pastwiskami wpadającymi do otwartego morza. Na łąkach sporo owieczek, z tymi dalszymi problem bo ciężko powiedzieć czy to jeszcze owieczka czy już kamień;)

Wszędzie czuć cały czas to w jak niewyobrażalnie bogatych historycznie terenach jesteśmy. Co kilka chwil zespół gładkich (niespotykane naturalnie w Skandynawii praktycznie!) głazów poustawianych w przeróżne sposoby często z napisami runicznymi, droga poprowadzona obok jakiś potwornie starych mostów zbudowanych z płaskich kamieni bez żadnych zapraw itp - wszystko zwyczajnie ułożone. Na własne oczy można się przekonać o cywilizacji aż z V wieku totalnie wszędzie.

Po drodze jedynie kilka miejscowości, każda składająca się z tylko paru domków, charakterystyczne kościółki - wszystkie ekstremalnie do siebie podobne: zawsze z kamienia, otynkowane na biało, bez jakiś plebanii czy kapliczek, krzyży, pierdółek - minimalizm! Przy każdym malutki cmentarz również na podobnej zasadzie - kamienne płyty z nazwiskami i datami ...koniec. Wszystko na trawniku zwyczajnie, którego jeśli pan czy pani ksiądz (status urzędników państwowych) nie kosi to znaczy, że przed chwilą skończyli.

Jasna sprawa, że do kościoła praktycznie nikt nie chodzi - jeden z największych na świecie odsetek ateistów i jeden z najmniejszych na świecie odsetek praktykujących jeśli już są "wierzący". Flaga, Rodzina Królewska, teren, żaden bóg czy religia wcześniej jeśli w ogóle ktoś o takich rzeczach myśli. Na wielkie szczęście.

Nigdy nie widzieliśmy żadnej mszy czy zgromadzenia wokół. Kościoły te tradycyjne są już praktycznie jedynie zabytkami i spisują się w tej roli wspaniale. Co ciekawe na Ölandzie nie widzieliśmy chyba ani jednego prywatnego kościoła, których masa jest na stałym lądzie. Te przeważnie są przy drogach, współcześnie budowane, oderwane od powszechnych zasad urbanistyki w Szwecji o dziwo: białe/błękitne prostokątne z płaskim dachem często murowane (!) ...i wokół tych prawie zawsze masa samochodów na parkingach.

Całkiem realne, że sa zwyczajnie zakazane podobnie jak wcześniej wspominany McDonalds, tego jednak nie wiemy na pewno jeszcze, społeczeństwo na Wyspie nie jest tak wymieszane jak w pozostałej części kraju więc pewnie zwyczajnie nie ma na nie zapotrzebowania. Bardzo to dziwne ale imigrantów jest wyjątkowo mało. Dziwne bo pewnie 75% miejsc pracy na wyspie ma charakter typowo sezonowy - jutro rano poznamy choćby jeden przykład totalnie szokujący (w polskich realiach;).
Mimo ciągle potwornego upału jedzie nam się bardzo przyjemnie, mylił pewnie trochę wiatr, moja skóra była już przerażająco czerwona. Dość ciekawie zjedliśmy obiad - na ławeczkach przy sklepiku Handlarn'. Początkowo miały być tylko lody i kolejny odpoczynek głównie właśnie od słońca ale sprawa się rozwinęła;) Obiad bardzo ciekawy bo po drugiej stronie ulicy w jakimś garażu czy czymś podobnym ćwiczył grę jakiś (było słychać;) dopiero zaczynający zespół (Szwecja: 3 na świecie po USA i UK największy producent muzyczny).


Perkusja i dołączające sie gitary momentami były tak niemożliwe, że nie mogliśmy siedzieć! Rewelacyjnie im to wychodziło. Przerwy jakieś okrzyki, stukanie pałeczkami, próby - świeeetnie to brzmiało:)
W pewnym momencie trasy musieliśmy zdecydować się na odbicie w lewo na drugą stronę Wyspy, żeby dotrzeć do Borgholmu. Droga była równie mało ruchliwa, a sam krajobraz też trochę się zmienił bo pojawiły się małe lasy zamiast łąk ale później znów Stora Alvaret zaczęła przypominać, że właśnie się o nią ocieramy od północnej strony


W okolicach 19 godziny zaczęliśmy się zastanawiać czy zdążymy razem dojechać do kempingu w Borgholmie przed 20 - recepcje większości kempingów pracują do tej godz. (co i tak jest niesamowicie długim czasem pracy w kraju). Dziewczyny miały mapy, zresztą trasa była banalna, wszędzie znaki więc oderwałem się, żeby dotrzeć szybko na miejsce i zarezerwować nam miejsce. Tuż przed wjazdem na główną drogę 136 na zachodnim wybrzeżu po prawej zostawiłem lotnisko z maaaaaaasą samolotów tych Szwedów, którzy z domów w innych częściach kraju latem do swoich "letniskowych" dosłownie przylatują:) ...jak się okaże jest też tu jeden polski, o którym się dowiemy pojutrze.
Pojawiają się w już pomarańczowym świetle ruiny zamku, droga 136 jako, że jest szybszą ma osobną równoległą rowerową, aż do samego Borgholmu. Widzę z góry część morza między Wyspą a Szwecją, zjeżdżam do miasteczka niesamowicie pięknego. Ponoć byłem tu raz z rodzicami, ponoć bo wtedy byłem strasznie mały;)

Podoba mi się tak niemożliwie, że im bardziej przejeżdżam przez całe do kempingu po jego drugiej stronie tuż obok centrum, na półwyspie, co raz bardziej myślę, że zostaniemy tu na dłużej:) Kemping niemożliwie wielki, plaże, basen, pływalnia, wewnętrzny las. Okazuje się, że recepcja tutaj (ze względu pewnie na ogrom) pracuje do 22. Załatwiam w przyjemnej atmosferze formalności i wracam po dziewczyny ....okazuje się, że znów przebita dętka i praktycznie idą pieszo :P Wielkie szczęście, że były blisko - na stacji benzynowej wszystko naprawiamy i szukamy sobie miejsca na kempingu z jego mapką w ręku (rano okaże się, że i tak źle;).
Wcześniej przez dziurę w dętce miasto pokonaliśmy prowadząc rower do najbliższej stacji ze sprzętem do użytku publicznego - dziewczyny oczywiście odpowiedziały na jakieś zaczepki śmiesznego gruuuuubego Szweda po kilku piwach i się wywiązała rozmowa. Praktycznie udusiliśmy się ze śmiechu! Jakoś jednak udało się dziewczyny odciągnąć od niego w końcu;)
Zachwyceni tak wspaniałym (znowu!) kempingiem strasznie szczęśliwi kąpiemy się, robimy obiad w kuchni a później znów gramy w UNO w najbliższym nam drewnianym budynku z miejscem gdzie można posiedzieć w spokoju. Prawie nikogo nie ma w środku - wszyscy wokół śpią. Nawet ekipa jakiś dwudziestoparolatków wcześniej pijących piwo przy techno-sieczce śpi jak małe dzieci:P
"To co zostajemy tu na cały dzień i jeszcze kolejną noc?" Chyba nigdy takiej radości nie słyszałem :D