Sunday, December 13, 2009

Eketorp Dzień 6

29.06.2009 - Jeden z dni, w którym przejechaliśmy najwięcej kilometrów (88,45) i zaczęliśmy rysować wielką 8 na mapie ulepszając plan okrążenia.



Mocny chłodny wiatr od otwartego morza szarpie namiotem niemiłosiernie ale budzi mnie potworny ból poparzonej skóry. Słońce jak co dzień gdy wstajemy jest już dość wysoko, ósma z groszami, wychodzę i widzę, że dziewczyny nadal śpią. Mieliśmy się możliwie szybko zmywać bo wykorzystaliśmy publiczną plażę troszkę na odludziu ale mimo wszystko oficjalnie nie wolno rozbijać namiotów.

Jesteśmy na wschodnim wybrzeżu, piękne uczucie gdy słońce wznosi się własnie z nad morza i zaczyna ciepło grzać gdy pachnący wiatr mocno wieje. Chodzę w wodzie wybrzeżem, na pływanie przy tak chłodnym powietrzu i lodowatym morzu rano sobie nie pozwalam, czekam aż dziewczyny się obudzą.

Zaczynają się pojawiać nagle masowo joggerzy, nordic walkerzy, rodzice z dziećmi - wszyscy na kilka chwil. Volvo z emerytami mimo, że wtacza się powolutku jednak wybudziło dziewczyny, trochę czasu na ogarnięcie, złożenie namiotów i szukanie soczewek w trawie.... ruszamy! Do Eketorp z zamiarem zjedzenia śniadania dopiero tam - większość rzeczy dopiero trzeba było kupić. Samo Eketorp jest kamiennym grodem z V wieku, niesamowicie zachowanym do dziś.
Problem pojawia się gdy po drodze nie ma ani pół sklepu. Decyduje sie na heroiczny czyn (LOL) i jadę w głąb wyspy bo niby kawałek stąd ma być jakiś malutki sklepik.

Tak miało być szybciej - miało bo jak się okazało najbliższy sklep (dużo powiedziane) był ...dokładnie po drugiej stronie wyspy w Grönhögen gdzie byliśmy wczoraj. Ta sama wielka ściana z szufladkami z pleksi, biorę dwa chleby bo nie wiem jakie chcą, pieniądze wrzucam do pudełeczka i ciach, wracam.


Niech szlag trafi ten poranny wiatr ze wschodu! :P Jak ja się okrutnie namęczyłem! Większość trasy leżąc na kierownicy mogłem wolniej jadąc zdać sobie sprawę, że to przecież jest południowa część Stora Alvaret, same strasznie powysychane trawy w kępkach, krzewy raz po raz, najciekawsze były jednak czerwone porosty na skalistym podłożu - zero gleby w większości miejsc. Wydaje mi się, że wszystkie kwiatki jakie widziałem to właśnie legendarne storczyki. Elektrownia wiatrowa z południowej strony drogi miała tu jak największy sens.

"Gdzie byłeś tyle czasu?" "Prosiłyście o chleb, tak?;)" Najbardziej mnie zaskoczyło to, że cały ten czas czekały ze śniadaniem! A wiem jak głodne były! Tradycyjnie już zrobiło się prawie południe zanim się ostatecznie zebraliśmy, czekała nas dość prosta droga cały czas wschodnim wybrzeżem na północ. Postawiliśmy wyjątkowo ambitny cel czyli dotarcie jeszcze dziś do Borgholmu - największego miasta na wyspie (3093 osoby;), bardzo ważne historycznie i przypominają o tym zerkające z góry ruiny zamku, o tym jak dziś jest przyjemne świadczy choćby fakt, że letnia rezydencja rodziny królewskiej jest właśnie tutaj.

Większość drogi wzdłuż wybrzeża wyglądała dość podobnie - widać było po lewej zaczątki Stora Alvaret, po prawej za to cały czas łąki z pastwiskami wpadającymi do otwartego morza. Na łąkach sporo owieczek, z tymi dalszymi problem bo ciężko powiedzieć czy to jeszcze owieczka czy już kamień;)

Wszędzie czuć cały czas to w jak niewyobrażalnie bogatych historycznie terenach jesteśmy. Co kilka chwil zespół gładkich (niespotykane naturalnie w Skandynawii praktycznie!) głazów poustawianych w przeróżne sposoby często z napisami runicznymi, droga poprowadzona obok jakiś potwornie starych mostów zbudowanych z płaskich kamieni bez żadnych zapraw itp - wszystko zwyczajnie ułożone. Na własne oczy można się przekonać o cywilizacji aż z V wieku totalnie wszędzie.

Po drodze jedynie kilka miejscowości, każda składająca się z tylko paru domków, charakterystyczne kościółki - wszystkie ekstremalnie do siebie podobne: zawsze z kamienia, otynkowane na biało, bez jakiś plebanii czy kapliczek, krzyży, pierdółek - minimalizm! Przy każdym malutki cmentarz również na podobnej zasadzie - kamienne płyty z nazwiskami i datami ...koniec. Wszystko na trawniku zwyczajnie, którego jeśli pan czy pani ksiądz (status urzędników państwowych) nie kosi to znaczy, że przed chwilą skończyli.

Jasna sprawa, że do kościoła praktycznie nikt nie chodzi - jeden z największych na świecie odsetek ateistów i jeden z najmniejszych na świecie odsetek praktykujących jeśli już są "wierzący". Flaga, Rodzina Królewska, teren, żaden bóg czy religia wcześniej jeśli w ogóle ktoś o takich rzeczach myśli. Na wielkie szczęście.

Nigdy nie widzieliśmy żadnej mszy czy zgromadzenia wokół. Kościoły te tradycyjne są już praktycznie jedynie zabytkami i spisują się w tej roli wspaniale. Co ciekawe na Ölandzie nie widzieliśmy chyba ani jednego prywatnego kościoła, których masa jest na stałym lądzie. Te przeważnie są przy drogach, współcześnie budowane, oderwane od powszechnych zasad urbanistyki w Szwecji o dziwo: białe/błękitne prostokątne z płaskim dachem często murowane (!) ...i wokół tych prawie zawsze masa samochodów na parkingach.

Całkiem realne, że sa zwyczajnie zakazane podobnie jak wcześniej wspominany McDonalds, tego jednak nie wiemy na pewno jeszcze, społeczeństwo na Wyspie nie jest tak wymieszane jak w pozostałej części kraju więc pewnie zwyczajnie nie ma na nie zapotrzebowania. Bardzo to dziwne ale imigrantów jest wyjątkowo mało. Dziwne bo pewnie 75% miejsc pracy na wyspie ma charakter typowo sezonowy - jutro rano poznamy choćby jeden przykład totalnie szokujący (w polskich realiach;).
Mimo ciągle potwornego upału jedzie nam się bardzo przyjemnie, mylił pewnie trochę wiatr, moja skóra była już przerażająco czerwona. Dość ciekawie zjedliśmy obiad - na ławeczkach przy sklepiku Handlarn'. Początkowo miały być tylko lody i kolejny odpoczynek głównie właśnie od słońca ale sprawa się rozwinęła;) Obiad bardzo ciekawy bo po drugiej stronie ulicy w jakimś garażu czy czymś podobnym ćwiczył grę jakiś (było słychać;) dopiero zaczynający zespół (Szwecja: 3 na świecie po USA i UK największy producent muzyczny).


Perkusja i dołączające sie gitary momentami były tak niemożliwe, że nie mogliśmy siedzieć! Rewelacyjnie im to wychodziło. Przerwy jakieś okrzyki, stukanie pałeczkami, próby - świeeetnie to brzmiało:)
W pewnym momencie trasy musieliśmy zdecydować się na odbicie w lewo na drugą stronę Wyspy, żeby dotrzeć do Borgholmu. Droga była równie mało ruchliwa, a sam krajobraz też trochę się zmienił bo pojawiły się małe lasy zamiast łąk ale później znów Stora Alvaret zaczęła przypominać, że właśnie się o nią ocieramy od północnej strony


W okolicach 19 godziny zaczęliśmy się zastanawiać czy zdążymy razem dojechać do kempingu w Borgholmie przed 20 - recepcje większości kempingów pracują do tej godz. (co i tak jest niesamowicie długim czasem pracy w kraju). Dziewczyny miały mapy, zresztą trasa była banalna, wszędzie znaki więc oderwałem się, żeby dotrzeć szybko na miejsce i zarezerwować nam miejsce. Tuż przed wjazdem na główną drogę 136 na zachodnim wybrzeżu po prawej zostawiłem lotnisko z maaaaaaasą samolotów tych Szwedów, którzy z domów w innych częściach kraju latem do swoich "letniskowych" dosłownie przylatują:) ...jak się okaże jest też tu jeden polski, o którym się dowiemy pojutrze.
Pojawiają się w już pomarańczowym świetle ruiny zamku, droga 136 jako, że jest szybszą ma osobną równoległą rowerową, aż do samego Borgholmu. Widzę z góry część morza między Wyspą a Szwecją, zjeżdżam do miasteczka niesamowicie pięknego. Ponoć byłem tu raz z rodzicami, ponoć bo wtedy byłem strasznie mały;)

Podoba mi się tak niemożliwie, że im bardziej przejeżdżam przez całe do kempingu po jego drugiej stronie tuż obok centrum, na półwyspie, co raz bardziej myślę, że zostaniemy tu na dłużej:) Kemping niemożliwie wielki, plaże, basen, pływalnia, wewnętrzny las. Okazuje się, że recepcja tutaj (ze względu pewnie na ogrom) pracuje do 22. Załatwiam w przyjemnej atmosferze formalności i wracam po dziewczyny ....okazuje się, że znów przebita dętka i praktycznie idą pieszo :P Wielkie szczęście, że były blisko - na stacji benzynowej wszystko naprawiamy i szukamy sobie miejsca na kempingu z jego mapką w ręku (rano okaże się, że i tak źle;).
Wcześniej przez dziurę w dętce miasto pokonaliśmy prowadząc rower do najbliższej stacji ze sprzętem do użytku publicznego - dziewczyny oczywiście odpowiedziały na jakieś zaczepki śmiesznego gruuuuubego Szweda po kilku piwach i się wywiązała rozmowa. Praktycznie udusiliśmy się ze śmiechu! Jakoś jednak udało się dziewczyny odciągnąć od niego w końcu;)
Zachwyceni tak wspaniałym (znowu!) kempingiem strasznie szczęśliwi kąpiemy się, robimy obiad w kuchni a później znów gramy w UNO w najbliższym nam drewnianym budynku z miejscem gdzie można posiedzieć w spokoju. Prawie nikogo nie ma w środku - wszyscy wokół śpią. Nawet ekipa jakiś dwudziestoparolatków wcześniej pijących piwo przy techno-sieczce śpi jak małe dzieci:P
"To co zostajemy tu na cały dzień i jeszcze kolejną noc?" Chyba nigdy takiej radości nie słyszałem :D

Sunday, August 23, 2009

Ottenby Dzień 5 | Day 5 | Dag 5

28.06.2009 - No nie, znowu one wcześniej wstały! A to ja miałem sie krzywić, że ciągle śpią i poganiać:P Spałem w śpiworze na karimacie rozłożonej w specjalnym drewnianym "domku" z otwartym wejściem. Całość z drzewa świerkowego, dno ok. 40-50 cm nad ziemią a pod spodem widocznie masa jakiś jałowców walczyła żeby się przedostać;) Do morza mamy dosłownie kilkanaście metrów wokół NIKOGO ale słyszę jakieś krzyki... to dziewczyny częściowo jeszcze w pidżamach idą wybrzeżem z zamiarem wejścia do morza w miejscu bez wodorostów.
Dzień 5 - odcinek 1Kawałek od brzegu już zaczyna się skaliste dno z milionami płaskich kamieni leżących luźno na dnie ze skał osadowych tworzących jakby podłogę z płytek ...problem polega na tym, że wszystko jest potwornie ostre i trudno sie po tym chodzi bo stopy potęgują odczuwanie każdej krawędzi, krzywimy sie, wykręcamy i śmiejemy ale idziemy. Cel: dotrzeć do długiego pomostu ok. dwieście metrów przed nami.
Są! Pierwsze meduzy jednak, małe i śmieszne ale są już tego lata szybko. Z pomostu wracamy już pieszo bo latami trwała by droga 'na skróty' morzem, męczy głód po wczorajszym wątpliwym grillu. O ile samo ognisko było świetne o tyle niestety wiara dziewczyn w moje zapewnienia, że jest takie miejsce naprawdę i dotrzemy tam już wymarła kilka dni wcześniej:P Stąd słabe zapasy kiełbasek. Sam prawdę mówiąc wcale nie pomyślałem o tym wcześniej żeby jakieś kupić:P
Nie ma co ściemniać, znów bez pośpiechu jemy dyskutując nad mapą i się zwijamy - ruszamy grubo po 12. Leśnym szlakiem oddalamy się od morza, dalej przy gigantycznych halach rolniczych na skraju z polem. Przejeżdżamy przez Kastlösę z domkami głównie farmerów, nad lasem kolejny las ale śmigieł parków wiatrakowych na wybrzeżu.
Cel to jak zwykle sklep, wiem gdzie zawsze był więc tam się kierujemy ale w międzyczasie szybko chcę skoczyć na teren kościoła i budynków organizacji działającej przy nim bo bardzo ciekawie całość wygląda a i też chciałem zrobić zdjęcia dla rodziców, którzy całą okolicę pamiętają znacznie lepiej niż ja jako biegający po murkach ze skał mały dzieciak;) Sklep troszkę dalej rozczarowuje bo się okazuje, że chyba zmienił się własciciel - teraz prawie cały jest z pamiątkami, spożywcza część jest "przy okazji". Prowadzony przez "Indianina" (imigranta innuickiego) dawniej, teraz dowodzony przez niemożliwie przyjemną blondynkę w naszym wieku, która proponuje nam napełnienie butelek wodą, wypytuje skąd jesteśmy i gdzie jedziemy.
Dość sporo jeszcze z nią rozmawiałem ale siłą rzeczy trzeba było się zmywać. Zdradza, że sama jest z północnej części wyspy więc mieszka tu na stałe a to zjawisko rzadkie. Oprócz lodów, pocztówek i napojów kupuję jeszcze trzy lizaki dla dziewczyn bo przegrałem je wczoraj w nocy grając w Uno (które jest genialne mimo, że Ola wiecznie mi cisnęła że ciągle nie lapię:P).
Jemy lody, upał niemożliwy widzimy morze ponad linią drzew i kolejnych farm wiatraków poniżej. Ruszając praktycznie cały czas jedzie nam się niemożliwe lekko przeważnie prujemy w dół (raz po raz ostra wspinaczka krętą drogą pod górę, dla wyrównania ale co ważniejsze jedziemy z wiatrem. Bardzo wysoka średnia sprawia, że kilometry uciekają niemożliwie. Wzniesienia, które nam pozwalają na łagodne zjazdy czasem wymagały podejścia wręcz z rowerem.
Jestem przekonany, że to tego dnia zaczęły się upały po 40-42 stopnie Celsjusza (o tych liczbach dowiedzieliśmy się ostatniego dnia na wyspie od małżeństwa brytyjsko-szwedzkiego z USA poznanego w ciekawych okolicznościach ale o tym później) i moje okrutne poparzenia skóry w każdym odsłoniętym miejscu. Temperatura jednak jak zawsze na Ölandzie złudna - lekki przyjemy wiatr nie pozwala na odczuwanie ciepła nawet tak wielkiego.Ruch minimalny mijają nas jedynie kempery, motocykle i kabriolety w tym warte fortune Porsche 356 Roadster z lat 60, ręcznie składane Weissmany za niecały mln zł każdy, zabytkowe MG ....jednym słowem pospolite środki transportu latem w Szwecji:P Raj dla oczu i uszu:) (trudne określenie;)
W drodze do Ottenby mijamy dwie większe miejscowości. W Degerhamn, a właściwie tuż przed zatrzymujemy się przy farmie nad morzem gdzie jest wyraźny znak Gård Butik i przystrojone wejście do wielkiej hali pilnowane przez odlew wielkiego śpiącego labradora (i nie, serio nie wyglądało to kiczowato:P). W środku za małym pomieszczeniem z lodówkami i spożywczymi rzeczami dalej przejście do wieeeelkiej hali z m.in. kombajnem i dziwnymi maszynami! Część sklepu elegancko i ultra czysto udekorowana snopkami siana, drewnianymi mebelkami i elementami, wstążkami, kwiatami, gałązkami, wszystko punktowo doświetlane. Oczywiście właścicieli ani widać ani słychać. Pudełka z kasą leżą jak wszędzie;)
W drugiej miejscowości ponoć jedno z największych pól golfowych ...w ogóle! Tak Ramia gdzieś wyczytała dużo wcześniej. Całość między morzem a naszą drogą i wzniesieniem na którym już się pustynia rozciąga. Właśnie w Grönhögen zatrzymujemy się też w okolicach skrzyżowania z wielkim zabytkowym wiatrakiem w "sklepie" czyli kolejnym punkciku gdzie można samemu kupić tym razem chleb m.in. z lokalnej domowej piekarni, muffinki, bułki, ciasteczka przeróżne - wszystko w szklanej wielkiej wystawie (?) z otwieranymi szklanymi zamknięciami. Zaopatrujemy się w pieczywo, tu już zdecydowanie najdroższe niestety, pieniądze tradycyjnie zostają w pudełku. Co ciekawe wrócę tu jutro...
Kawałeczek już do Ottenby ale wcześniej mur Karla X Gustafsa z XVI w. - idealnie prosty odcinek z płaskich skał który oddzielał całą południową część wyspy gdzie mieszkał w wydzielonym terenie po za rodziną królewską zbuntowany jej członek ...jeśli dobrze kojarzę. Sporo się trafiało tu chorych psychicznie członków najwyższych rodzin i stąd też w wielu zamkach czy regionach ciekawe historie.
Kawałeczek za murem już zaczyna sie Ottenby jako miejscowość i wielki rezerwat. Kierujemy się na absolutny jego kraniec jedną z dwóch dróg które dalej i tak się łączą. Otwarta wieeelka przestrzeń z lekko pofałdowanym zielonym terenem, po naszej lewej ściśle chroniony las, po prawej zieleń i morze. Wszędzie tysiące głazów narzutowych. Kończy się las i już tylko zieleń trawy z szarymi głazami, wszystko balansuje na poziomie morza a przed nami monstrualna latarnia i droga prosto na samo południe. Wszędzie pusto, raz po raz któryś z kabrioletów wraca spacerowym tempem my wykorzystujemy sobie całą szerokość tocząc się z wiatrem w upale. Na ostatnim odcinku ni z tego ni z owego wśród innych kamieni już regularnie ułożonych zaskakuje wielki krzyż z napisami runicznymi - niewyobrażalnie dawno temu musiał powstać, sprawia wrażenie wyrwanego z baśni ...bądź z co drugiego logo zespołu skandynawskiego grającego ciężki metal jakich są tysiące.
Na miejscu o dziwo sporo ludzi, duży parking zajęty w większości. Mini osada z domkami tuż przy latarni na dziedzińcu to dziś restauracja, wspaniałe muzeum, sklepiki z pamiątkami i publiczne łazienki dla turystów. Po zwiedzeniu okolic latarni i doświadczeniu uczucia bycia na otwartym morzu gdzie się nie spojrzy z wyjątkiem całej wąskiej wyspy za plecami wracamy w okolice parkingu gdzie były na ławki na trawnikach. Tradycyjnie już zrobiliśmy sobie obiad nie licząc czasu. Nóżka w moim rowerze przez to że tylko jedna i standardowa już jakiś czas temu zaczęła się wykrzywiać - stąd patent z podpierającą butelką;)
Gdy wyruszyliśmy w drogę powrotną powoli zaczynało się już odczuwać wieczór. Ustaliliśmy, że zobaczymy najbliższy kemping tzn. czy ma basen bądź jest nad morzem bezpośrednio i ewentualnie z niego skorzystamy - jeśli nie to jedziemy dalej jeszcze.
Wyjeżdżając z rezerwatu zrobiliśmy mały wałek, żeby nie wracać tą samą drogą otworzyliśmy sobie bramę z meeeeeega wielkimi napisami we wszystkich prawie językach (ale polskiego nie było!:P) że zakaz przejazdu ze względu na okres zakwitania różnych dziwot. Co ciekawe wyjazd już nie był zamknięty więc czuliśmy się jakbyśmy wyjeżdżali legalnie:P
Kemping rozczarowuje więc po dyskusjach nad mapą jedziemy na najbliższą plażę z zamiarem pływania, kolejny kemping jak na dziś jest już w sumie za daleko.
Plaża jest oznaczoną oficjalnie, zjazd w małej miejscowości i dojazd prostą drogą nad samo morze. Luksusy!! Mamy "toj-toja"!:P Plaża jest ewenementem bo piaszczysta, pierwsze co robię to zakładam kąpielówki i wchodzę do morza niestety nie za ciepłego lekko mówiąc bo to już od strony wschodniej (otwarte morze) skąd w dodatku wieje wiatr i mieszają się wody niestety nie ogrzewane w płyciznach z drugiej strony.
Dziewczyny leżąc na piasku śmieją sie z mojej pseudo-opalenizny:P Skrajnie białe ciało z okrutnie czerwonymi rękoma, nogami, twarzą....:P Wchodząc do wody okazuje sie, że ściema jakaś - kamienie z piasku wystają w takich ilościach i są tak śliskie, że wręcz sie przewracam raz czy dwa co dziewczyny przyjmują z zadowoleniem;) Troszkę popływałem, wróciłem i na plaży zjedliśmy batoniki z pokruszonymi ciasteczkami. Znów morze i już się przebieram - razem rozstawiamy namioty. Tak jak wokół pustki, jedynie kilkaset metrów na południe domek na plaży z łodzią i samochodem terenowym, a po za tym wokół nikogo nie ma z wyjątkiem ...przyjemnych krów;) W wielkim ścisku tuż przy ogrodzeniu obserwowały co takiego robimy, strasznie się bały jednak i ciężko było je pogłaskać. Troszkę wątpliwości się pojawiają od początku bo dobrze wiemy, że akurat tak blisko morza i na plaży oficjalnej rozbijać się nie wolno - był nawet znak jak i na każdej plaży ...no ale nikogo nie ma więc kit:) Wczoraj zresztą to samo zrobiliśmy.
Resztę wieczoru tradycyjnie już spędzamy na grze w Uno w namiocie - ha! przez moment nawet prowadziłem!:P

Thursday, August 20, 2009

Kalmar Dzień 4 | Day 4 | Dag 4

27.06.2009 Plan na dziś to dostać się do Kalmaru, z lekka go zwiedzając włączając wizytę w McD :P (na Ölandzie zabroniony), załapać się na Cykelbuss, który przewiezie nas przez morze abyśmy mogli zacząć jazdę już na miejscu kierując się na południe.
Dzień 4 - odcinek 1
Otwieram oczy w już gorącym namiocie, telefon budzący mnie o 8:30 jak zwykle wyłączyłem śpiąc. Zerkam na zewnątrz i się okazuje, że dziewczyny już "aktywne" i nawet zabierają sie za składnie namiotu. Na ile to możliwe korzystamy z ekstremalnie przyjemnej atmosfery kempingu w Kolboda na skalnym półwyspie jedząc śniadanie spokojnie w jednym z budynków.
Tuż przed 12:00 reguluję rachunek i zabieram się za złożenie namiotu. Opóźnienie mamy okrutne ale presji wielkiej jeszcze nie ma. Uzupełniamy zapasy napojów i ruszamy wracając do głównej drogi. Dość spory czas jedziemy przez kompletnie puste okolice - droga, las wokół i my.
Raz po raz przewijają się skrzyżowania gdzie widzimy bez zerkania na mapę jak blisko już do Kalmaru i że naprawdę sporo za sobą zostawiliśmy Karlskronę. Zaczynają się pojawiać pojedyncze domy, często nietypowe jak na skandynawskie warunki a konkretnie ogrodzone płotem zasłaniającym kompletnie ...ale to widocznie z bliskości drogi wynikało.
Naprawdę wspaniałe uczucie gdy po dłuższym wspinaniu sie na wniesienia jedziemy na tyle wysoko i blisko brzegu za razem, że z prawej cały czas widzimy Öland! Wygląda jak zielona góra i rozciąga się na całym horyzoncie, wydaje się na tyle blisko że wyraźnie widać różne zabudowania i detale. Ciekawe uczucie... niby już tyle przejechaliśmy a tu dopiero nasz cel;) Teraz nas uderza że naprawdę mamy TO okrążyć:P Im bliżej jednak byliśmy autostrady tym bardziej było czuć już zaczynającą się aglomerację Kalmaru, łącząc się z E22 dostaliśmy własną trasę dla rowerów ale ruch już wielki i droga nudnie prosta.
Głód zaczyna naciskać i wprowadza nerwową atmosferę:P Stąd paniczne wyszukiwanie znaków McDonalda, którego mamy zaliczyć w pierwszej kolejności ze względu na dalszy "post". Rowerowa droga zaczyna jednak prowadzić własną trasą przez lasy, łąki i jeziorka między autostradą a morzem praktycznie w idealnej linii prostej. Po drodze zjazdy do wysepek Bo (zaliczę w drodze powrotnej), na półwysep z zamkiem... prujemy jednak twardo dalej.
Wjeżdżamy oczywiście od południowej strony trafiając na typowy industri park przez, który przejeżdżamy kierując sie znakami Maka - wcześniej zmyliły nas flagi takiego przy autostradzie do którego nie dało się dojechać;) Robimy sobie tak naprawdę pierwszą przerwę od rana choć jest godzina dopiero 15. Niby nic ale wcześniej zmagaliśmy się z jazdą pod wiatr i troszkę pagórkowatymi terenami ...a trzeba pamiętać, że każdy z nas musi wprawiać w ruch masę własną plus ok. 50%.
Dalej już jazda na orientację w kierunku centrum i części portowej, tak aby dotrzeć na dworzec autobusowy i kolejowy. Wszystko rozrzucone na wyspach ale drogi ułożone na zasadzie siatki z przeskokami miedzy wyspami. Wstępujemy do biura informacji turystycznej aby zdobyć dokładną mapę i wiadomość o miejscu z ktorego odjeżdżają autobusy dla rowerzystów.
Jak już wiadomo autobus jest darmowy, kursuje co godzinę od 7 do 19, skąd jednak rusza? Dworzec mało realny sie wydaje. W rzeczywistości jego oficjalny przystanek jest na północy miasta na wysepce tuż przed wjazdem na sam most.
Dobrze się składa bo miejsce wyglądało naprawdę ciekawie już na mapie. Sam dojazd pozwalał nam na przejazd przez całe miasto kilkoma wyspami.
Podczas całego wyjazdu jeden jedyny raz wykorzystałem linkę do przypięcia roweru - właśnie w porcie przed biurem informacji turystycznej. Później już nigdy albo mi sie nie chciało albo nie było potrzeby. Jak się okazało bardzo słusznie, że tu akurat go zablokowałem!:P
Po wyjściu z biura gdy ustaliliśmy że chcemy zdążyć na autobus o 17 chwilę rozmawialiśmy w porcie. Dwóch Polaków zauważyło widocznie flagi na moich sakwach więc bez wielkich oporów zagadali dziewczyny ...i znowu sie zaczeło:P
Problem w tym, że ci byli w naszym wieku, nawet młodsi - trzecia kl LO. Przypłynęli żaglówką z Polski zachodnim wybrzeżem Bałtyku i wywiązała sie rozmowa. Dziewczyny świrują, zachciało sie pływania zamiast pedałowania:P
Kolesie w dodatku bajerują kiedy to im sie alkohol skończył i stąd standardowe dwa pytania: macie coś? gdzie tu można kupić? Ehhh morale wśród dziewczyn niskie ale jedziemy po jakimś czasie. Kolejnych dwóch wyrwanych dopisuję - już 4. Przejeżdżamy przez samo stare centrum oddzielone murami obronnymi, korzystamy z bankomatu (dopisuje 5 kolesia ale już pominę w jakich okolicznościach:P).
Troszkę krążymy brukowanymi uliczkami, masa restauracji, plejada kolorów budynków i ludzi całe życie przeniosło się do ścisłego centrum gdzie wielu podczas obiadów spogląda na nas z pozytywnym zainteresowaniem:) Wszystkie te uliczki świetnie przypominają mi się z 2005 roku więc bez problemu robimy wyjazd objeżdżając możliwie ciekawie starą część miasta.
Kierujemy się na most w północno-wschodniej części wyspy ze starym centrum, zabudowa niższa ludzi zaczyna brakować a wszystko to tylko kilkaset metrów dalej. Widzimy sieć kanałów i wgryzającego się morza które wymusza wiele ciekawych przejazdów. Całe miast ma specjalna osobną sieć dróg tylko dla rowerów równolegle do dróg - jeździ się idealnie!
Mijamy białe rządowe budynki po lewej, ultra luksusowe wieżowce na morzu po prawej i już widzimy Ölandsbron czyli kawałeczek mostu którym będziemy jechać. Śmiesznie bo widać odcinek wychodzący z czubka drzew i znikający w wieżowcach na morzu ...sprawia wrażenie wiszącego w powietrzu;)
Z biura do wysepki na północy miasta mieliśmy ok 20 min jazdy. Celowo wybraliśmy drogę wysunięta maksymalnie na wschód żeby móc zaliczyć maksymalnie dużo przejazdów z wysepki na wyspę na których już skupiały sie bardziej drzewa aniżeli zabudowania. Sporo rowerzystów mijamy ale przeważnie raczej turystów którzy dostali się tu bardziej normalnie;)
Zjazd w prawo, mostek, mijamy drogę na małe przyjemne osiedle w śród drzew i skał, wspinamy się troszkę pod górę i już widzimy plac z którego jest zjazd na dwupasmową drogę na most, którą pruje masa kemperów i osobówek z przyczepami kempingowymi.
Jest przystanek i tabliczka informacyjna, grupka rowerzystów już czeka na autobus, który wjeżdża po kilku minutach. Całość się otwiera, kierowca z młodszym pracownikiem zabierają sie za odczepianie rowerów podwieszonych na przyczepce i podawanie pasażerom.
Ciągle zbiera się co raz większa grupa świeżych rowerzystów. Po chwili już my odczepiamy wszystkie sakwy wrzucając do bagażnika pod autobusem. Nienawidzę tego, niby całość trwa krótko ale wolę mieć wiecznie wszystko zamontowane na stałe. Same rowery wydają nam sie śmiesznie lekkie i podajemy je wręcz jedną ręką, dziwaczne uczucie;) Troche niepewnie się czujemy przez to, że rowery będą wisieć tak całą drogę na otwartym powietrzu gdy bedziemy jechac kilkadziesiąd metrów nad morzem ...no ale zabezpieczone itp to nic teoretycznie nie może się stać.
W rezultacie grupa rowerzystów zebrała się na tyle spora, że w autobusie ok 2/3 miejsc jest zajęta. Ruszamy o pełnej godzinie. Uwielbiam strasznie ten odcinek, przejeżdżalem kilkadziesiąt może więcej razy ostatni raz w wcześniej wspominanym 2005 roku.
Wyjazd z placu nabieramy prędkości i włączamy się do ruchu. Droga podnosi się co raz wyżej, ponad szczyty drzew a przed nami asfaltowa ściana - to przewyższenie dla promów. Gdy autobus zaczyna się wspinać widzimy wokół otwarte morze, wyspę przed nami. Po prawej zostaje Kalmar widziany z innej strony.
Zostawiamy lasy i skały, widzać teraz z drugiej strony apartamentowce w morzu, fabryki wybudowane na skalistych płyciznach i maaaasę żaglówek, motorówek... wszystko w pięknej pogodzie. Każdy jest zachwycony widokami:) Spoglądając w dół widać jasno połyskujące dno ze skałami porośniętymi wodorostami. Pojawiają się wysepki i dalej już pozostaje dłuższa 5 kilometrowa część gdzie Kalmar staje sie odległy, a wyspa sprawia wreżenie stałego lądu.
Jeszcze kilkanaście minut takiej jazdy i zaczynamy wytracać prędkość na jednym ze zjazdów, rondo i wjeżdżamy na plac z przystankiem przy głównym dla wyspy biurze informacji turysytycznej w Färjestaden. Teraz to my się wypakowujemy i montujemy. Cała przeprawa za darmo i to z wieeelką pomocą tzn. całą pracę wyładunku i załadunku wykonuje kierowca z dodatkowym kolesiem do tych zadań. Ileż jednak bym dał żeby móc po moście przejechać się rowerem... no ale zakazane już od dawna;) Wiatr bywa tak potężny na tej wysokości, że często wstrzymuje sie ruch ciężarówek, przyczep kempingowych i kemperów żeby przeczekać.
Oczywiście wchodzimy do biura informacji - wspaniale zaprojektowane - w środku rzuca sie w oczy kooolosalna makieta wyspy która miała kilkanaście metrów długości z odwzorowanymi wszystkimi detalami. Na dotykowych ekranach można wskazyważ różne miejsca i podświetlają się one na prawdziwej makiecie.
Ruszamy teraz już w południowym kierunku ale plan jest taki żeby w Färjestaden zaliczyć jeszcze największe centrum handlowe na wyspie dosłownie na kilka chwil, jedynie spożywcze rzeczy uzupełnić - dziewczyny znikają na gruuubo ponad godzine:P Czas wykorzystałem na trochę zdjęć. Ruszamy mijając kemping i część portową (Färje... dawniej tu przypływał prom, czasy "przed mostowe").
Tradycyjnie już mamy własną drogę, miasteczko opuszczamy dość szybko w towarzystwie motocykli i kabrioletów, które zawsze w słoneczne dni są zjawiskiem masowym.
Przełączamy sie na ekstremalnie dokładne mapy turystyczne. Chcemy jechac mozliwie najbliżej morza i się udaje. Wspaniałe tereny, sporo drogi pokonujemy "z górki" dzięki wcześniejszemu wzniesieniu. W pewnym momencie trzeba odbić w prawo na już wyłącznie turystyczny szlak gdzie mamy dotrzeć do miejsca z ławeczkami, domkiem do spania, girllem itp tuz nad morzem... hmmm okazuje sie, że zjechaliśmy za wcześnie (przed Mörbylångą) i trzeba było wrócić do znów główniejszego szlaku, minąć miasteczko i jeszcze raz wjechać w szlaki tuż nad wybrzeżem. Dziewczyny nie mały szlag trafił gdy sie okazało, że to jeszcze nie tu:P Na miejscu pusto, do morza kilka metrów.
Zrobiliśmy sobie grilla (sprzęt włącznie z drzewem na miejscu - dostępne dla każdego, uzupełniane przez Kommunę), pierwszy raz trochę popływałem w morzu podczas wyjazdu. Ekstremalnei cicho bo wszędzie daleko. Słońce zachodząc tonie w morzu gdzie na horyzoncie widać linię stałego lądu poprzecinaną żaglami i wiatrakami w morzu.
Przez ostatnie dwa dni jechaliśmy wszędzie "Oooo tam" w drugą stronę, teraz patrzymy z przeciwnej. Kładziemy się spać tuż przed zmrokiem, grając wcześniej w Uno. Nie rozkładam namiotu - wykorzystuję domek dla turystów:) Pierwsza noc na wyspie.